wtorek, 13 maja 2014

Bud Break czyli jeszcze słowo o bąbelkach u Mielżyńskiego

Bąblowe biele i róże z... wyjątkowym
francusko-włoskim rodzynkiem

Winni amatorzy i Paolo Saracco ze swoimi etykietami

Majowy Bud Break udało mi się rekordowo szybko zapowiedzieć tuż przed imprezą, ale warto - choć mija niemal tydzień - opublikować także post scriptum. Tym bardziej, że wina wciąż są w ofercie Roberta Mielżyńskiego.

Hiszpanię reprezentował tylko jeden producent - Castillio Perelada. Cavy ze średnimi bąbelkami, orzeźwiające. Może nie robiły takie wrażenia, jak Szampania, ale to mimo wszystko stosunkowo niedrogie wina. Perelada to producent-gigant wypuszczający miliony butelek (brut reserva - 6 mln sztuk rocznie). Ale już Cuvee Especial Rosado 2009 (62 zł) już "tylko" 45-50 tysięcy. Co tu mamy? Maleńkie bąble, malinowe w aromacie, nieco grzybowe w posmaku. Najlepszy stosunek jakości do ceny. Dobre. Dobrą cavą jest też Gran Reserva Gran Cloustro 2010 (84 zł).

Castillo Perelada Gran Reserva Gran Cloustro 2010

W składzie pinot noir, chardonnay, macabeo, xarel-lo i parellada. Wielkie bąble na podniebieniu. Aromaty? Białe owoce i migdały. Ale smak jakby szybko blednie. Po natlenieniu staje się jakby żelaziste. Podobno ma być jeszcze lepsze za 4 lata.

Robert Mielżyński, Grave di Stecca Brut 2011 i Valdobbiadene Superiore di Cartizze DOCG

Idźmy dalej - do stoiska Nino Franco. Nie będę już pisał dużo o Primo Franco 2012 - przyjemnie brzoskwiniowym, pozostawiającym słodkawy finisz (69,50 zł), bo warto dłużej się zatrzymać przy Grave di Stecca Brut 2011. Piękne złote wino, z bąblami wbijającymi w język i podniebienie nuty grejpfrutów, jabłek, kwiatów. W smaku złożone bogactwo. Przy tym Cartizze wydaje się nieco płaskie, ziemiste, lekko słodkie.

Champagne Lenoble Blanc de Noirs 2009

Szampania to już smakowy stopień wyżej (cenowo niestety także). Najtańszy (159 zł) Intense Brut jest jabłkowo-grejpfrutowy, lekko jakby utleniony. Przyjemny, ale jeszcze lepszy jest dojrzewający 4-lata Blanc de Blanc (178 zł). Poza jabłkami czuć w nim lekki waniliowy twarożek, poza tym grzyby i mokre kamienie. A za 90 zł więcej - dość niebotyczna to kwota 268 zł - mamy Blanc de Noirs 2009. Szampan z pinot noir, ale tym się różni od innych braci, czym różni się Arnold Schwarzenegger od Conchity Kiełbasy.

Champagne Lenoble Rose

Też wąski w talii, ale w barach 17 razy szerszy! W Blanc de Noirs mamy głębię, męski charakter, moc, jabłko podprawione przyprawami, może balsamicznością. Każdy łyk przynosi inne doznanie. Rose (199 zł) jest przy tym jak Sharon Tate - łososiowe, a nie prostacko różowe, cienkie, delikatne, jak muśnięcie.

Champagne Deutz Brut Millesime 2006

Deutz... ech. Trzeba spróbować po innych winach, potem na chwilę choć wrócić do prostych i raz jeszcze się wspiąć. Spróbowałem sześciu "szampanów" i jeśli już mam wybrzydzać, to zrobię to tak: napiszę, że leciutki Brut Classic (169 zł) miał małe bąbelki i był rześki jak agrest, który nie ma jeszcze włosków. Acha, ma jeszcze najbrzydszą etykietę - jakaś szarość z granatem (nie wybuchnie). Etykietę borowikową ma za to Deutz Brut Millesime 2006 (218 zł) i już jest lepiej - złote wino, o świetnej kwasowości, długich nogach po wewnętrznej ściance kielicha. O tym, że to ostatnie wino świata, już pisałem - sam producent nie ma ich już na składzie, bo się rozeszło na pniu. W nosie piękne owoce - egzotyka, a na podniebieniu ładna kwasowość, choć ostrożna. Nie tak wielka jak w Blanc de Blanc 2008 - tu jest dopiero bąbel i rześkość! I cena też równie wielka jak bąbel - 278 zł.

Cuvée William Deutz Brut Millesime 2000

Lepsze już są tylko bąble z roku milenijnego. Cuvée William Deutz, Brut Millesime 2000. To już jest nie gałąź z owocowego sadu, ale cały orzechowo-warzywny ogródek, w upalny dzień. Takie tu bogactwo. W smaku miód i złożoność. I to taka zaje...fajna!

Champagne Deutz Rosé Brut Millesime 2002 - do ostryg!

Na deser miłość. Amour de Deutz 2005 (579 zł!) to słodkości kwiatowo-miodowe, o delikatnych bąblach niosących na plecach tropikalne kandyzowane cukiereczki. Piłbym - gdyby mnie było stać - na deser. Ale gdybym miał wybrać coś do owoców morza, to postawiłbym na Rosé z 80-letnich krzewów (80 proc. pinot noir i 20 proc. chardonnay). Koncentrat prześliczny, koloro łososiowy, a całość grzybowa, lekko nawet mięsna (boczuś). Maleńka, delikatna perlistość. Nalane do kielicha wydaje się bardzo gęste i ma świetny długi finisz!

Saracco Prasué Chardonnay 2013

Na koniec powrót do Włoch i spokoju w winie. Paolo Saracco z Piemontu, produkujący 600 tys. butelek Moscato d'Asti (49,80 zł) - spójnego pysznego delikatnie musującego słodziaka, o wyrównanej kwasowości (i 140 g cukru na litr), częstował także niszowym Prasué Chardonnay 2013. Niszowe, bo 6 tys. butelek rocznie, w barwie bardzo jasnej, lekko słomkowe, opalizujące, jakby pozbawione filtracji. Proste owocowe.

Włoski Francuz czyli Saracco Pinot Nero 2010

I jedyny czerwony rodzynek - Pino Nero. Francuski szczep przywieziony z Burgundii i zasadzony we włoskiej ziemi. - Moim marzeniem jest mieć włoskiego burgunda i to marzenie spełniam - uśmiecha się Paolo Saracco. Pinot Nero to roczna produkcja rzędu 12 tys. butelek. Pierwszym rocznikiem był 2003, ale to było 11 lat temu. Pinot Nero 2010 jest w smaku lekko naftowy, charakterny jak prawdziwy "burgund", a aromacie boczkowy, ale i... balsamiczny "po włosku"!

Mascato d'Autunno 2013 i jego twórca - Paolo Saracco

Na koniec Mascato d'Autunno 2013 - wino, które Paolo Saracco komponuje w marcu. A przymierza się wcześniej. Po zbiorach najlepszych gron z parceli, są one tłoczone, potem trzymane do marca w osobnych zbiornikach. W chłodzie (-3 st. C), który uniemożliwia fermentację. Najlepsze próbki są dobierane, mieszane i razem fermentowane.

Gotowa całość ma ładne mikrobąbelki. Jest troszkę jakby słodsza niż zwykłe d'Asti, na pewno bardziej aromatyczna i bardziej kwasowa. - Za każdym razem powstaje inne unikalne wino - mówi Paolo. - Kosztuje o euro więcej niż zwykłe Moscato d'Asti.

Pomyśleć, że to tylko 5,5 proc. alkoholu, a tyle radości nie rujnującej kieszeni jak te wszystkie wspaniałe, rozbuchane bąble z Szampanii. Ale cóż, wszyscy kochamy bąbelki!


Degustowałem na zaproszenie importera

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz