Bordos i burgund - jeszcze obydwa przed szczytem
Dziś dwa okazy całkiem ciekawe - choć prezentujące odmienne (choć obydwa na "B") style. Bordoszczak i burgund. I przyznam się wam, że bardziej bym poczekał z wypiciem tego drugiego.
Bo oto Château l’Arc Saint-Pierre 2018 z Graves to zapowiedź całkiem zgrabnego okazu - który do picia będzie tak w 2028-2030 roku. Teraz całkiem sporo intensywnych czarnych owoców (czarna porzeczka i jeżyna), jeszcze mocno kwasowo, połączone z wyraźnym przyprawowym akcentem — wanilią, goździkami, może delikatną nutą tostową. Jeszcze trochę niezintegrowany, ale jest ładna koncentracja, tanina szorstka, przyjemna. Czuję, że jeszcze się zintegruje z czasem. Finisz długi i korzenny. Na upartego oczywiście można pić już teraz do solidnego wołowego steka.
Za to z tym burgundem - jak wieloma typowymi i niedrogimi Maconami - mam problem. Wydają mi się ulotnymi i nieco generycznymi cieniami wielkich kuzynów. Pamiętam jedną z degustacji, na której mogłem spróbować droższych okazów (jakoś powyżej 40-50 euro za butelkę). I tam czuć ten zachwyt Burgundią od samego zbliżenia nosa na cal w stronę kieliszka.
W tym przypadku - Mâcon Rouge Sophie Martin 2024 - mam ochotę takie wino sobie kupić i potrzymać jakieś 15 lat. Żeby zobaczyć, czy podzieli los słynnego węgierskiego merlota, który był prosty w zakupie, a po leżakowaniu wspaniały. Bo oto teraz to proste wino, o nosie opartym o szczupłe czerwone owoce: truskawkę, wiśnię, malinę, pewną ziołowość, niedojrzałość. Jest jeszcze tak młode, że wydaje się jak kilka tygodni temu ze zbiornika zlane. Finisz jeszcze krótki, tanina cieniutka, kolor niezbyt krzepki. Ale wierzę, że za kilka lat to może być całkiem ciekawe - bo czuć, że jest zrobione czysto i technicznie w punkt, ale wciąż za młode, za młode!
Wina otrzymałem od organizatorów Jesiennego Festiwalu Win Auchan