czwartek, 10 stycznia 2019

Węgrzyn pomarańczowy z Erdobenye. Co za wino!

Abraham Pince Maceras 2015

Wygląda wspaniale. I równie dobrze smakuje

Do tego wpisu sprowokowałem - specjalnie, przyznam się do tego - Andrzeja, który jest znakomitym znawcą win tokajskich, bywa w tym węgierskim regionie często, bo i ma niedaleko. A i mi czasem wina stamtąd przywozi takie, których w Polsce nie spotkamy. Jednym z takich win jest Maceras... I w zasadzie w tym wpisie to Andrzej zrobił całą robotę i jest dominującym autorem tego wpisu. Ja tylko sobie wino smakowałem :)

Żeby spotkać alchemika tokajskiego winiarstwa - Roberta Petera z Abraham Pince - musicie specjalnie wybrać się do Erdobenye. Nie da się inaczej, gdyż ta tokajska wioska leży całkowicie na uboczu. Jadąc do Miszkolca przez słowackie Koszyce, wystarczy zjechać z głównej trasy do Encs i dalej kierując się na południowy-wschód wyboistą drogą po nieco ponad półgodzinnej jeździe osiągnąć cel.
 

Chociaż Winiarnia Abraham Pince znajduje się tuż przy głównym skrzyżowaniu we wsi, to jednak łatwo ją przeoczyć. A to za sprawą Winiarni Illes, której urokliwy budynek zasłania malutką chatkę Roberta Petera i Eniko Abraham. Parkując samochód tuż przy wspomnianym budynku Illes Pince od strony ulicy Rakoczego w zasadzie stoicie u niebios bram. 

Parterowy budynek jest osłonięty ogrodzeniem porosłym roślinnością, a brama szczelnie zasłonięta matą. Dopiero po dłuższej chwili obserwacji można dostrzec dotknięty czasem logotyp winiarni Abraham. I to utwierdzi was, że jesteście we właściwym miejscu.
 

 Robert Peter i Andrzej Wojciechowski (fot. Andrzej Wojciechowski)

Winiarnia Abraham Pince to najbardziej oryginalne miejsce w regionie tokajskim. Nie znajdziecie tu wypasionego budynku z wymuskaną salą degustacyjną czekającą na enoturystów. Jeśli oczekujecie garażowej atmosfery i pełnego swobody spotkania w nieformalnej atmosferze z jednym z najlepszych obecnie winiarzy tokajskich, to jest to strzał w dziesiątkę. Latem degustacje odbywają się na zewnątrz, przed domem Roberta. 

Z wykształcenia filozof, porzucił pracę w korporacji i przeniósł się z Budapesztu do malutkiego Erdobenye, gdzie jest spokój i cisza. Jego bezpośredni charakter i filozoficzne podejście do świata sprawiają, że w Abraham Pince można na kilka godzin zapomnieć o całym świecie. Robert to niezwykle gościnny człowiek i znakomity rozmówca. Poczęstuje kawą z ekspresu, który zabiera ze sobą w każdą podróż, gdyż jak twierdzi lepszej nigdzie nie dostanie. A do kawy zaproponuje mleczko z małych szklanych buteleczek produkowanych przez jakąś austriacką firmę. U Roberta kawa, wino i rozmowa są najwyższej jakości.
 

Żeby robić tak wspaniałe wina, to trzeba mieć duszę filozofa i eksperymentatora, łamać utarte schematy i nie bać się ryzyka. I taki jest Robert - radosny, skłonny do żartów, z dystansem do siebie, czasem nieco chaotyczny... Ale zawsze z mnóstwem pomysłów na kolejne eksperymenty. Nie ma w nim tej napinki do biznesu, do zarabiania pieniędzy na winie, do bogacenia się. Robi wina dla przyjaciół, w krótkich seriach, po kilkaset butelek, które znikają, zanim pojawią się na nich etykiety. Stąd napisy mazakiem na białej powierzchni obok charakterystycznego pionowego logo. Albo na samej butelce. Jednym z takich win jest Maceras 2015.

To wino żywiołowe, nieuładzone. Ze szczepu furmint, ale próżno szukać tu czystego charakteru, który tak cenią inni twórcy. Tu wszystko działo się długo... Macerowanie na skórkach od 20 do 30 dni, dojrzewanie w beczkach 18 miesięcy, żadnego klarowania, filtrowania, siarkowania... 


Wystarczy zajrzeć do wnętrza kielicha i powąchać...

Wystarczy nalać do kielicha i czuć... z początku jabłuszko tylko dojrzałe, z lekką brzoskwiniową aromatyczną poświatą. Ale zabawa robi się dopiero potem, w miarę ocieplania... Wino dostaje nutek bardzo wyraźnego utlenienia, kościstego konturu jaki spotkamy w sherry. Nad tym wszystkim jest jednak kielich wybuchu owocowej bomby jądrowej - mieni się jakby mgnieniami różnych wydań: jest z jednej strony gruszka, z drugiej jest esencja gron, z trzeciej renkloda, z czwartej jaśniutkie rodzynki sułtanki (jeszcze takie młodziutkie, same zapadające się pod własnym ciężarem), z piątej pigwa z nalewki, z szóstej skórka pomarańczy, z siódmej... - tak można długo wymieniać. Są też nuty miodu, wosku tylko dotknięcie - jest pień świeżo ściętego drewna. 

W smaku jest wyraźna tanina, ale delikatna, wciąż młoda. Struktura porządna, ale całość nie jest aż tak ostra jak pomarańczowe wina Roxanicha. Gdy piję wina Chorwata, to czuję się, jakby sadysta-dentysta zgłębnik wbijał mi w kanał górnego przedtrzonowca, celując w sam nerw. Ale gdy smakuję Macerasa, czuję tylko eleganckie lekkie borowanie wolnoobrotową końcówką - nomen omen - znakomitej tokajskiej bormaszyny*.


* bor - po węgiersku wino

P.S.
Maceras to zakup własny. Wino można kupić u Roberta za 4000 forintów (ok. 56 zł)