poniedziałek, 24 października 2016

Wino w plastikowych szklankach. Warto?

Forma ciekawa, tylko błagamy o treść!!!

Riesling w leżącej szklance

Pamiętam pierwsze wrażenie, kiedy kalifornijskie wino - beczkowe, a jakże, kosztujące w Polsce grubo ponad sto złotych (te cła, transport i marże...) - trafiło do moich ust z równie drogiego kieliszka z cieniutkiego jak papier i lekkiego jak łydki komara szkła... Wiele osób sądzi, że cała ta "snobistyczno-celebracyjna" otoczka degustacji działa tak sugestywnie, że podbija czy wręcz zabija prawdziwe winne wrażenia. 

Czy rzeczywiście? Już oczywiście sama technologia produkcji sprawia, że wino to napój elitarny, robiony raz w roku. W przeciwieństwie do takiego Sznapsu, który Bauer z Badenii w moich studenckich czasach robił wówczas, gdy kończyły mu się puste beczki na jabłkowe spady. Po trzech-czterech tygodniach fermentacji zawartość plastikowych pojemników ładowaliśmy do destylarki i z chłodnicy po pewnym czasie kapała wódka. Z ogryzków, zgniłków, os, robaczków, a czasem nawet i ślimaczków!

W winie cenimy oczywiście to, że jest mitologicznym nektarem, ale tęsknimy za tym, by stało się bardziej przystępnym, a raczej dostępnym. Idzie, powoli, ale idzie: zamiast pubów powstają wine bary, wino z bordoskich winnic Cru Classé trafia na półki dyskontów, a polskie wina stają się w końcu dobre i mają cenę bliższą 30 zł niż stówce! Świetne czasy!

Jedną z takich inicjatyw jest wino w plastiku. Rzecz nieco z literatury sci-fi (jeden z bohaterów opowiadań Henry Kuttnera raczył się piwem z plastikowej puszki, choć tęsknił za tym z metalowej), choć podobnych wynalazków już było kilka. Na polski rynek wino w plastikowych jednorazowych kubkach wprowadziła firma Copa Di Vino.

Zerwij i wypij!

Koncept prosty: kupujesz kubek, zrywasz aluminiową folię, pijesz i wyrzucasz. Importer zapewnia, że to przebój za oceanem. Dostępnych jest 7 odmian - do mnie trafiły trzy: Riesling, różowy White Zinfandel i Merlot. Przyznam, że win próbowałem i z kubeczka, i z kieliszka. Bo ten pierwszy jest tak szeroki, że o wychwyceniu aromatów mowy nie ma. To bardzo dobrze w przypadku pierwszych dwóch win. Moje odczucia są następujące:

Riesling (cena netto 9,76 zł - foto na górze) to najzupełniej anonimowy, słodkawy napój. W życiu bym nie powiedział, że to Riesling! Owszem, jest kwasowość, ale nade wszystko jest pewien posmak gumowego węża... Gdybym takie wino kupił w butelce, reklamowałbym jako wadliwe.

Rosé - White Zinfandel

Jak rosé? Schłodziłem je według wszelkich reguł, spójrzcie na skroploną parę na ściankach. Nalałem do kieliszka i... no niestety, tu było jeszcze gorzej. Landryny, które wyzierają z niektórych marketowych win za 6,99 zł to bukiet niebiański. Stąd wychodzi raczej inferno. Tworzywo sztuczne i guma. Posmak gumowego węża straszny plus warzywna przegrzana biomasa. Nie, nie, nie!!! 

Merlot. Z Chile

Honor jeszcze trochę ratuje Merlot z Chile. Ratuje, o tyle, że punktem odniesienia były dla mnie tamte dwa. Tu nawet czuć lekką wiśnię, troszkę z warzywnym ogródkiem, ale ze sporą kwasowością (choć podszytą czymś dziwnym), i z wyraźną taniną. Chociaż na tle merlotów jakie były choćby w Biedronce, to się wydaje słodkawe i dżemowe, bez finezji. 

Czy chciałbym, pić takie wina? Forma jest ciekawa i jest dla mnie jedynym plusem konceptu. Nic nam się nie stłucze, ilość całkiem niezła (kubek to dwa kieliszki wypełnione jak na degustacji), cena wydaje się też przyjemna - o ile przyłożymy "wine barową" taryfę. W barze zapłacimy często i 18 zł za jeden kieliszek, a tu mamy dwa w cenie 15 zł (za tyle widziano na półkach Copa di Vino).

Natomiast treść jest niestety - nawet za tę cenę - czymś nieakceptowalnym. Nawet Merlot, który bije na głowę Rieslinga i White Zinfandela, na tle marketowych win odjeżdża na tarczy. Copa Di Vino, wróć z lepszą duszą. Piękną. Bo takiej w winie szukamy!


Wina do degustacji otrzymałem od importera