poniedziałek, 5 stycznia 2015

Hiszpan, którego można nożem... - 6 pkt.

Berenguer Clos de Tafall Priorat DOQ 2012

Półka - nieznana
Gdzie i czemu tak drogo - Dolio Vini i 62 zł (próbka importera)
Do Ideału? - Już ciut, ciut!!

Ostatnio blogerzy - a tak naprawdę chyba bardziej ich mentorzy - postulują, by winu towarzyszyła jakaś historia, taki "korzeń", hak na pisanie o winie. Chcecie historii?

Malaga w Hiszpanii. Szybko, szybko, bo czasu wolnego jest niewiele. Zjeżdżamy z Gabrielem w podziemia marketu. Tam cały poziom to dział spożywczy. Czekolady, makarony, owoce morza, trufle, kawa... Ruchome schody drżą leciutko, dowożąc nas na poziom minus jeden, a my dostrzegamy stoisko z winem. No, niejedno. Dwa albo i trzy stoiska. - Stary, jakby był jakiś Priorat.... Mega!!! - zapala się Gab. Priorat to region na północnym wschodzie Hiszpanii. Górzysty. Sucho, słonecznie, winorośl szuka wody głęboko, wydajność z hektara niewielka. Jeden z tych regionów na Ziemi, gdzie mają powstawać - i powstają - wina wielkie. 

Ale w sklepie zamiast fascynować się Prioratem (i całym mnóstwem innych win - białych, czerwonych, różowych, musujących, wzmacnianych), stajemy zafascynowani przed stoiskiem z serami. Dziadeczek, który na bank pamięta rządy generała Franco, opiera się o ladę chłodniczą i próbuje chyba z 7 kawałków manchego i zabiera mu to z... kwadrans. A właściwie to nie tyle jemu, co sprzedawcy. Nieśpieszne gadulstwo i próbowanie. I jeszcze pomstowanie na to i owo. Pewnie polityka, ale zbyt słabo znam hiszpański, by zrozumieć. Klient kupuje kawałek. Jeden. Ale sprzedawca u uśmiechnięty, nam proponuje próbowanie poszczególnych manchego i cabrales. Zachwyt! Próbujemy i próbujemy, a czas się kończy. Kupujemy po 6 kawałków, płacąc jakiś majątek - ale przyjemności potem ze dwa tygodnie! Sery są jak marcepan z mleka! Są grudkowate, słodkie, tłuste, lekko słone, zwarte... Nie kupiliśmy żadnego Prioratu w butelce.

Przyszedł za to teraz w paczce od gdańskiego importera Dolio Vini. Rioja tego importera robiła wrażenie. A Priorat? Niepozorna butelka z prostą etykietką - Berenguer Clos de Tafall Priorat DOQ 2012. Gabriel miał rację. To wino jest jak ten ser ze sklepu. To jest wino, które można nożem pokroić! Mocny, owocowy, atramentowy, skoncetrowany. Z trzech szczepów - Grenache, Carignan i Cabernet Sauvignon. Mimo, że beczka jest tu przynajmniej roczna (producent używa się beczek rocznych, 2-,3- i 4-letnich), to nie odbija swojego stempla zbyt mocno. Producent deklaruje, że takich butelek powstaje 25 tys. rocznie.

W aromatach czarne owoce, piękna śliwka, gdzieś obok asfalt, kakao, tosty... Tanina akuratna, "wiążąca pysk" stanowczym gestem, ale bez prostactwa, bez "drewna". Więcej tu jedwabistości niż szorstkiej faktury. Kwasowość jest taka jak w syropie - w dużym łyku wina nieobecna, ale ujawniająca się dopiero w małej warstewce na końcu języka. Potem utrzymuje się przez długi, długi finisz. Warto zdekantować, bo na dnie butli sporo osadu. Ale napowietrzać nie trzeba zbyt długo. Wino naprawdę pyszne i dające ogromną radość i uśmiech tym, którzy nie szukają kwasowości frezującej szkliwo zębów, tylko dotknięcia czerwonego ciepła. To jest wino, które na szóstkę zasługuje w pełni, kto wie, czy nawet nie na SIÓDEMKĘ? Jest w każdym razie od niej o tyci włos! 


Wino na 6 punktów w 7-punktowej skali!

sobota, 3 stycznia 2015

Afrykańczyk konfiturowy, choć niezbyt ciężki - 6 pkt.

Simonsig The SMV 2009 Stellenbosch

Półka - na wysokości piersi
Gdzie i czemu tak drogo - Vininova i 57,90 zł (zakup własny)
Do Ideału? - Już ciut, ciut!!


Wiedziony namacalnym niemal wspomnieniem smaku syrah z viognierem z pierwszej degustacji Winnych Blogów odwiedziłem Vininovę, w poszukiwaniu niemal podobnie aromatycznego wina. Może też kupażu czerwonego szczepu z białym? Na razie pal sześć dyskretne perlistości sylwestra, ulotne nuty zwiewnych bąbelków, ducha zaklętego w osad zgromadzony w szyjce butelki wbitej w ziemię czy włożonej w stojak... Żądamy tanin i aromatów na zimę! 

I znalazłem. Shiraz 89 proc., Mourvedre 10 proc. i 1 proc. Viognier. The SMV Simonsig ze Stellenbosch w RPA. Wino wydaje się na pozór - gdy wąchamy - jak przedpokój świata przeszłości, w którym właśnie wchodzimy do kuchni, w której babcia smaży wiśniowe konfitury i to smażenie jest już na etapie zaawansowanym! Wszystko jeszcze podlane dymem, czekoladą. Czuć owocową bombę, ale też czuć to, co za chwilę powędruje do słoiczków, a potem do piwnicy. 

Nie ma tu jeszcze tej ciężkości, która jest dana tym słojom z powidłami, o których zapomnieliśmy przez dwa, trzy lata... Na języku czuć to jeszcze lepiej. Jest pewna doza mineralności, lekkości, ale też pieprzu. Kwasowość ujawnia się dopiero wtedy, gdy wino potrzymamy dłużej na języku - wbija się weń, zakotwicza na średnio długi finisz. Może znika za szybko, ale zostawia bardzo fajne wspomnienie. Producent deklaruje, że wino najlepsze od 3 do 5 lat od zbiorów, więc teraz do picia akurat! 


Winiacz na 6 punktów w 7-punktowej skali!

piątek, 2 stycznia 2015

Winne Blogi degustują: Monte da Ravasqueira

Portugalia niecodzienna, hobbystyczna

Butelki MR nabierają właściwej temperatury

Monte da Ravasqueira - tę etykietę znamy z owadziego dyskontu. Portugalia z Alentejo. O czerwonym pisałem już w kwietniu, z okazji wprowadzenia do Biedronki katalogu win portugalskich. Można je zresztą kupić jeszcze w niektórych sklepach już chyba poza Warszawą. Pamiętam, że smakowało mi bardziej niż osławione vallado (inne butelki, próbowane potem - z wyprzedaży za 10 zł - wydały się lepsze).

Tym razem jednak, dzięki Tomaszowi Koleckiemu-Majewiczowi, grupa winnych blogerów mogła na swoim pierwszym spotkaniu spróbować (w gościnnej sali warszawskiej Winosfery) win MR niecodziennych - by nie rzec: hobbystycznych. Z gron uprawianych na maleńkich areałach, w ilościach niewiele przekraczających 3 tys. butelek.

Alvarinho 2013

Na pierwszy rzut poszło Alvarinho 2013 (3,2 tys. butelek). Bardzo kwasowe i bogate w aromaty, bo wino leżakowało w stali, na osadzie 5 miesięcy. Na początku było - jak zauważył Tomasz - lekko bananowe, ale potem aromat nabrał charakteru cytrusowego, trochę ananasowego. Kwasowość aż wyciska ślinianki do dna! Mało kamienistości znanej z Vinho Verde, ale za to sporo ciała! W tle jest taka ścianka, czy może warstewka z białej czekoladki, może palonej gumy, gorącego asfaltu. Inni degustatorzy określili to wino mianem gastronomicznego. Ja byłbym skłonny podczas gorącego lata pić to wino na tarasie solo. Owszem, przed obiadem. Przed kolacją także!

Viognier

Wyraźne piętno beczki miał Viognier 2013. Pół roku dojrzewania we francuskich baryłkach sprawiło, że wanilia przykrywa lekkie resztki owocu. Ta mgła pewnie uleci za rok... Cukru tylko 0,1 g/litr, kwasowości za to aż 7,9 g/l. Jeszcze niepoukładane, ale gdy już się całość dotrze, będzie pewnie pyszne! 

Może tak właśnie pyszne, jak Premium MR White 2012: kupaż szczepów Viognier, Alvarinho, Semillon, Arinto i Marsanne. 12 miesięcy w beczce dało wino waniliowe, z odrobiną aptecznego pierwiastka obecnego gdzieś głęboko w finiszu.
Pięć szczepów: Viognier, Alvarinho, Semillon, Arinto and Marsanne

Alkohol (12 proc.) jest dość ładnie wtopiony, sporo goryczki, zielonej kwasowości. Na szczęście w trakcie degustacji - po kwadransie schodzi odrobina beczki i pojawiają się owoce i kwiatowość.

Włoska robota w Portugalii? Czemu nie! MR Nero d'avola 2012 (na butli oznaczenie NA) okazało się - już po spróbowaniu wszystkich win - czarnym koniem tej degustacji. Chrupkie i zadziwiająco lekkie jak na ten szczep.

Nero d'Avola z Portugalii

Produkcja tylko 3,3 tys. butelek. Nim wino do nich trafiło, spędziło 16 miesięcy w beczkach. Każdy łyk przynosił coś nowego - najpierw sporą kwasowość i poczucie sporej taniny. Potem garbniki stawały się mniej dojmujące, w tle pojawiła się czerń asfaltu i gumy. Ale także ziołowa lekkość spod znaku rozmarynu. Świetne wino!


Jeśli "włoska robota" daje radę, to jak będzie smakować Syrah z Viognierem (3 proc. tego drugiego)? Połączenie szczepu białego z czerwonym to nie nowość, że wspomnieć choćby Simonsiga The SMV z RPA (Shiraz, Mourvedre, Viognier).  

Syrah + Viognier

Tu już półtora roku francuskiej beczki - i to nowej! Ledwie 3374 butelek (13,5 proc. alkoholu). Beczka wyczuwalna, owoc trochę przykryty, ale w smaku jest ładnie - ciało jest lekkie, a tanina krucha, mniejsza niż w NA.

Touriga Franca (fot. Olaf Kuziemka)

Troszkę zaskoczyło MR Touriga Franca. Także 18 mies. beczki, aromaty śliwkowe, poważne, kwasowość mniejsza niż w poprzedniku, ale rozwód nosa ze smakiem. Lekki, z młodości pewnie wynikający. Na języku nie ma tego, co czuliśmy w nosie, jest nadmierna lekkość. Kto bekę lubi - jak ja - może poczuć niedosyt.

Zupełnym przeciwieństwem było Vinha das Romas 2012. Tu 70 proc. Syrah i 30 proc. Touriga Franca. Inna też skala produkcji, bo 30 tys. butelek. Aromaty z marcepanem, czarnymi owocami. Struktura mocna, skoncentrowana, finisz przy samym przełyku leciutko warzywny. Tanina zdecydowana, trzyma od środka "za pysk" i to jak!
A już ostatnie wino - MR Premium (Syrah, Touriga Nacional, Touriga Franca and Aragonez) - to wielka klasa! 22 miesiące beczki ułożyło taniny w pięknej falandze w towarzystwie zdyscyplinowanej kwasowości.

Dwie perełki MR podano z dekanterów

14 proc. alkoholu, cukru tyle, co nic - a w pierwszym kontakcie z ustami słodycz - zasługa pięknej koncentracji. W finiszu długie, asfaltowe, gorące! Jak to lato, które dopiero za pół roku przyjdzie...
 
O winach próbowanych w gronie blogerów będziemy pisać - o ile wszelkie okoliczności pozwolą - jeszcze nie raz. Warto zaglądać na stronę Winnych Blogów oraz oczywiście na strony samych autorów.

wtorek, 30 grudnia 2014

Bułgar pełen owoców, znad rzeki Strumy - 5 pkt.

Lagodaj Nobile Rubin 2011



Półka - na wysokości pasa
Gdzie i czemu tak drogo - Łup z Bułgarii i ok. 40 zł (import własny)
Do Ideału? - Jeszcze troszkę brakuje

[Minus siedem za oknem, czas na gorąco we wspomnieniach. Z bałkańskich wakacji oczywiście]: Z nieba lał się skwar, gdy naganiacz w jednym ze sklepów (klimatyzowanych na szczęście) zachęcał do kupowania wina. Wskazywał na Mavrud, ale tym razem wybrałem Rubin. - Też może być - uśmiechnął się naganiacz w koszuli ze sztucznego jedwabiu, w sandałach i złotym łańcuchu. - Bułgarski szczep, narodowy!

Lagodaj Nobile Rubin 2011 czekał aż nastąpi czas, kiedy nikt już sandałów nosił nie będzie. Zresztą na szczęście Rubin nic wspólnego ze złotym łańcuchem i koszulą ze sztucznego jedwabiu nie ma! Szczep rzeczywiście bułgarski, krzyżówka syrah i nebbiolo z 1944 roku (Boże, u nas wojna, a oni tam sobie winorośl krzyżują....).

I wyszło im całkiem ładnie! W aromatach po prostu owocowa bomba - sporo truskawki z jeżyną, wiśnią, morwą, może leciutką śliwką. Jest też mocny akcjent czekoladowy (rok beczki, raczej nienachalnej). W smaku bardzo przyjemne - bardziej garbnikowe niż kwasowe. Choć też ten garbnik raczej jako towarzysz w cieniu ukryty niż wybijający się na pierwszy plan. Struktura jedwabista, pełna.

Gładkie fajne wino krainy ciepłej, nie aspirujące do świata balsamico, tylko raczej jako kuzyn owocowego koszyka. Pasowałoby do mięs raczej łagodnych. Jak można przeczytać na stronie producenta, winnica z 1994 r. leży w Dolinie rzeki Strumy, w zachodniej Bułgarii. Nie było tanie, owszem, kosztowało równowartość ok. 40 zł. U nas, od normalnego importera kosztowałoby pewnie ze 120 zł. Żal, że takich win z Bułgarii się do nas nie importuje, tylko te potworki masowe za 9 czy 12 złotych...


Winiacz na 5 punktów w 7-punktowej skali!

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Emma bąbelkowa z cytrusową nutą - 6 pkt.

Giavi Emma Brut Conegliano
Valdobbiadene Prosecco Superiore DOCG

Na szyjce jest oczywiście zatyczka, a nie oryginalny korek

Półka - nieznana
Gdzie i czemu tak drogo - Le Barbatelle i ok. 60 zł (zakup własny)
Do Ideału? - Już ciut, ciut!!


Zbliżający się sylwester to w polskich sklepach czas wyjątkowy - kiedy półki zapełniają się "bąbelkami", wypierając na najniższe stanowiska (a może i do magazynów) na jakieś 3 tygodnie butle podłe, acz "wolumenowe". Mam wrażenie, że wszelkie Fresco i Sofie poznikały, ustępujące miejsca musiakom.

Są wśród nich oczywiście i dorata, i igristoje, i cin-ciny itp., ale na półkach znaleźć można i całe zatrzęsienie różnych prosecco, i cavy, i sekty. Nie mówiąc już o prawdziwych szampanach. Górny regał średnich osiedlowych delikatesów zapełnił mi się MUMM-em, Moetem Chandonem i Veuve Clicquotem.

Ale bardzo ciekawą butlę znalazłem na targowisku w jednym z centrów handlowych, na stoisku Prosto z Włoch. Tu mnóstwo prosecco sprzedawał Miro Pianca z Le Barbatelle.

Na czerwonym dywanie? No, akurat na obrusie

Butle wędrują do różnych sklepów. Na bohaterkę tego wpisu wybrałem Emmę - Giavi Emma Brut Conegliano Valdobbiadene Prosecco Superiore DOCG. To wino z najbardziej prestiżowej apelacji. Tu szczep glera nazywa się właśnie prosecco.

11 proc. alkoholu, którego nie czuć. Jest mnóstwo bąbli - szczerze powiedziawszy mimo spokojnego otwierania wystrzał piany był nie do powstrzymania. Może w złym guście jak na szampana, ale jak na prosecco imponujący! Mnóstwo bąbli, które powoli się uspokajały.

Co wyczuwa nos? Szału nie ma takiego jak w przypadku franciacorty, ale i cena nie ta. Jest za to piękny, zrównoważony i elegancki ład. Dyskretny aromat jabłuszek, z akcentem cytrusowym. W smaku kwasowość wręcz przyjemna (ok. 6,2 g/l), nie atakująca szkliwa ani nie wywołująca refluksu u wrażliwców. Bąbelki ją niosące lekko wrzynają nam się w podniebienie, pobudzając apetyt.

Nic dziwnego - dobre na aperitif, ale nie tylko - także do ryb. Raczej tych o niezbyt mocnym smaku, by nie przyćmiło wina. A i do świętowania Nowego Roku dobre. Jak wstrząśniemy, to wystrzał będzie nieziemski, a korek poszybuje wyżej niż petarda sąsiada umocowana na kijku wbitym w trawnik.

No i na koniec te kształty... To prosecco jest w butelce raczej przywodzącej na myśl butle z rumem czy porto. Ot, taka mała pękata Emma, niemal doskonała!


Winiacz na 6 pkt. w 7-punktowej skali!

wtorek, 16 grudnia 2014

Winne Mikołajki - białe, wulkaniczne. Lignum Blanc Albert i Noya Penedes 2013 - 6 pkt.

Prawie jak cava, choć bez bąbli.
Ale za to z wulkanicznym posmakiem!



Dziś Winne Wtorki szczególne - bo mikołajkowe. Zwykle poszczególni wtorkowicze (jeden z nich) zadają, co próbują inni winni blogerzy. Teraz zaś powysyłali sobie losowo przeróżne wina do oceny. Mi przypadło to, co akurat tej ciepłej stosunkowo zimy cenię - biel. I to biel oddającą charakter ziemi! Nie tylko w sensie terroir (bo to banał), ale w sensie "ziemistości" właśnie.

Gdybym miał posmakować w ciemno - postawiłbym na Węgry. Na Somlo albo inne wulkaniczne terroir. Trudne do uwierzenia, ale gdy od Świętego Mikołaja paczka przyszła (nie zdradzę jego ksywy, choć znam - bo mnie nie upoważnił), nie spojrzałem ani razu na kontretykietę. Na tej właściwej dostrzegłem napisy po hiszpańsku. Postanowiłem spróbować...

Aromat zrazu mineralny - lekko utleniony (ale nie wadliwie). Potem nieco owocu – lekkiej akacji, może echa miodowe... Do tej pory tego typu doznanie było udziałem win bardzo charakterystycznych - najbardziej zbliżone są węgierskie wina z ziem wulkanicznych (z Somlo), choć te z Węgier są zimniejsze, mniej oleiste. To zdało się nieco bardziej orzechowo-nerkowcowo-migdałowe. 

Co podrzucił mi Święty Mikołaj? Wino z winnicy Albet i Noya. Z Penedes - regionu leżącego w Katalonii, nad Morzem Śródziemnym. Ostatni region na świecie - podobno - gdzie żyły dinozaury... Setki milionów lat temu. Dziś mamy wino - o składzie prawie jak cava - bo Xarel·lo, Chardonnay (zamiast parellady), Sauvignon Blanc (zamiast macabeo). Organiczne, parcela leży 300 metrów nad poziomem morza, chardonnay jest starzone w beczkach przez dwa miesiące. Reszta fermetuje w stali.

Jak brzmi całość? Świetnie. To pyszne wino. Struktura hiszpańska, z pewnym nalotem, który pozostaje na podniebieniu. Ale imponuje, zwraca uwagę swoją kwasowością - umiarkowaną, uładzoną. 


Winiacz na 6 pkt. w 7-punktowej skali!

Prezenty u innych wtorkowiczów:

Czerwone czy białe: z prezentem z nebbiolo

Dotrzechdych.pl z prezentem naturalnym

Enoeno dostał Hiszpanię i autorski cydr!

Italianizzato dostał prezent korsykański

Jongleur dostał flaszkę rodem z Langwedocji 

Nasz Świat Win dostał supertoskana

Pisane winem dostał prezent słoweński 

Przy Winie: Prezent rodem z Bergerac

Winnetou ma prezent włoski!

Winniczek dostał od Mikołaja aż dwie butelki

niedziela, 7 grudnia 2014

Rieslingi Rappenhof w Jung & Lecker

Między krzemieniem a słodyczą

Herrenberg Riesling GG 2013

Są takie wina (czy może raczej winiarze), których etykiety wywracają pojęcie utrwalone podczas degustacyjnej praktyki: kiedy na aperitif próbujemy wina musującego, po bąbelkach przychodzi czas na mniej lub bardziej zwiewne dwie trzy biele, a potem na czerwienie - których paleta imponuje różnymi zawijasami - beczką mniejszą, większą, balsamem, głębią itp.

Klaus Muth (pierwszy z lewej), Monika Wojtysiak, Maciej Horodecki i Frau Muth

Ale kilka dni temu miałem przyjemność gościć w warszawskiej restauracji Jung & Lecker na degustacji win Rappenhof w towarzystwie gospodarza - Macieja Horodeckiego (który jest absolutnie zakręcony na punkcie białych win) i Klausa Mutha, właściciela, już w dwunastym pokoleniu, winnicy Rappenhof, leżącej w Hesji Nadreńskiej. To już kolejne potkanie z rieslingiem. Czemu wywróciło pewien porządek?

Riesling w wersji musującej (z lewej) i Grosses Gewächs Herrenberg 2013

Bo dwa czerwone wina pokazane po musującym rieslingu były raczej dodatkiem, ciekawostką z regionu, w którym powstają białe perełki! Musiak (wersja różowa kosztowała w J&L 49 zł) ma drobniutkie bąbelki, nie wybuchające w ustach, i sporo kwasowości. Dość jest jednak ciężki jak na wino musujące, i goryczkowo grejpfrutowy. Jest pięknie długi. Czuć nieco odbicie terroir, bo - jak tłumaczył Klaus Muth - gleba jest bardzo czerwona, bardzo żelazista!

Merlot 2012 - jasny, leciutko beczkowy

Regent (49 zł) na półce troszkę warzywny, a nawet słoninowy - w smaku rzeczywiście żelazisty. Gładki, owszem. Tanina bardziej ujawnia się w finiszu niż na początku. Butikowa produkcja - bo 3 tys. butelek rocznie. Merlot (60 zł na półce) to jasne wino, o aromacie czarnej porzeczki z akcentem cytrusowym - może z kiwi, może z agrestem. Beczkowane przez 8 miesięcy. Tyle - jak mówi Klaus - jak długo nie ma następnego wina, które czeka na beczkę. Te beczkę czuć bardzo delikatnie.

Riesling trocken 2013 (49 zł) to fajna kwasowość z maleńką gorączką w finiszu. Próżno tu szukać nafty, raczej nos znajduje otoczaki zanurzone w górskim strumieniu, obok których moczą się liściaste gałęzie. W smaku jest lepiej - ale wciąż jest tu coś łodygowo-zielonego.

Gewurztraminer Feinherb 2012

Gewurztraminer Trocken 2012 - aromatyczny i cytrusowy, wyraźnie lepszy niż alzackie odpowiedniki. Bogatszy i cieplejszy. Ma pewną dwoistość w sobie - jest pieprzny, a jednocześnie gładki! Herrenberg Riesling Grosses Gewächs 2013 (ok. 100 zł) na półce to innych winach, po tych do tej pory spróbowanych, wydawał się winem najlepszym (to nie była prawda) - pięknie kwasowe w finiszu, ten charakter rieslinga atakuje boki języka. I środek podniebienia gdzieś na końcu...


Gewurztraminer Feinherb 2011

Gewurz Feinherb 2011 uderzył w nozdrza morelą i ananasem. I fajną głębią.
Pyszne i głębokie. Niby rok różnicy, ale klas ze trzy na plus. I od tego wina zaczęła się podróż w krainę leżącą na przełęczy między szczytami kwasu i cukru. Bo wyobraźcie sobie 
Kabinett 2012 - alkoholu jest tu tylko 8,5 proc. To jak w niektórych porterach. A cukru 59 g/litr. To wino pachnie paloną, ciepłą  szarlotką, pozbawioną wanilii. Jest w strukturze leciutko wibrujące. Ma maleńkie bąbelki na początku, tuż po wlaniu do kieliszka...

Niersteiner Pattenthal Riesling Auslese 2004

Na koniec gospodarz Klaus wyjął niespodzianki dwie - Auslese 2004. Jeśli przy świeżym rieslingu czuć lekką naftę, to tu było czuć fartuch mechanika. Taką zawieszoną na kołku drzwi do garażu. Albo to jest taki zapach, jakim emanują deski od kanału. Pokryte olejem, smarami... Wiem, co mówię, bo ojciec miał taki garaż, takie drzwi, deski od kanału. Kwasowość pięknie ułożona. Elegancja. To wino ma 10 lat! 



Cofnijmy się jeszcze pięć lat. 1999. Było szaleństwo bomby milenijnej, rządy AWS-UW w Polsce, gorące lat... A tu - Oppenheimer Herrenberg Beerenauslese 1999. Tego wina - jak mówi Klaus - nie ma w sprzedaży. 160 g cukru na litr. 16 procent. Kwasowe jak cholera i dzięki temu pyszne, wciąż młode. Jeszcze ze 30 lat spokojnie można by trzymać. Alkoholu? Jak na lekarstwo - czyli 6,5 proc. To jak sauternes lub tokaj. W nosie: miód, mocna morela, dżem, figa i daktyle. Prażone orzechy. A przy tym słodycz wcale nie obezwładnia...

Oppenheimer Herrenberg Beerenauslese 1999 

Pytam Klausa o to, czemu tak z mniejszą estymą traktujemy białe wina, a cenimy czerwone. - Nie mam pojęcia. Czerwone? Wystarczy grona umieścić w prasie, wytłoczyć, do beczki i czekać, czekać, czekać - mówi, z uśmiechem (oraz oczywistymi skrótami myślowymi) Klaus. - Ale gdy się robi białe, trzeba (Mann muß - niem.) mieć oczy dookoła głowy, podejmować szybko i w odpowiednim momencie decyzje. To jest sztuka!